niedziela, 13 kwietnia 2014

Wiosna, histeryczny powiał wiatr...

Dobry wieczór!


Nie wiem, jak dla Was, ale Wiosna to dla mnie dziwny stan. I nie mam tu na myśli tylko kapryśnej pogody (która ma coś z kobiety w kwietniu ;). To dziwny stan wewnętrznego rozbablania, rozmemłania, wydrapywania czegoś z siebie - siebie z siebie i wskrzeszania siebie na nowo.

To czas mentalnego przebudzenia i rozrostu witalnych sił. Po zamrażającej pogodę ducha zimie - roztapiamy swoje szczelnie zamrożone zwoje mózgowe, sercowe, uruchamiamy mięśnie. Chcemy oddychać głębiej, pić więcej, biec szybciej, kochać mocniej i śmiać się głośniej. I zaprosić innych do tego bachicznego tańca radości i uciechy.

I trochę ta Wiosna jest jak u Schulza. Zbiera się w sobie, aby wybuchnąć ostatecznie, rozlać się dookoła i wciągnąć innych w ten wir. Ale jest tylko Wiosną - trwa do czasu lata, a i wtedy mentalność przestraja się na inne fale. Nigdy nie przetransformuje się na cały rok (kalendarzowy, jak i mentalny) - i w tym cały jej urok... Fantomowa ból-radość z dotknięcia pierwszego promienia słońca.

(Mam nadzieję, że Wasze zmotywowanie z poprzedniego wpisu nie ustaje. Dorzućmy dzisiaj coś jeszcze.)


Poradnik korzystania z Wiosny(czyli wybierz swoje hasło i zaprojektuj swoją Wiosnę)

Uwaga! Przed przystąpieniem do wyboru hasła pamiętaj żeby oszczędzić Wiośnie swojej frustracji, swoich żalów, swojego bólu i wkurwienia, swoich obsesji, kompleksów, nałogów, niskiego poczucia wartości - słowem: wszystkich negatywów, które próbują zdominować Twoje życie. Nie, nie namawiaj do bycia hurraoptymistą, bo tacy ludzie wydają mi się podejrzani :>. Zostań sobą i żyj na swój sposób, a jak uda Ci się uszczęśliwić kogoś obok, to będzie super!

Jedźmy z tym koksem:


























Coś drgnęło i zrobiło się troszkę cieplej? Mam nadzieję, że tak :).
Ja wskakuję w buty i idę pobiegać 'wkoło komina.

A coś muzycznego podrzucę Wam później!

wtorek, 25 lutego 2014

Ogarnij się na Wiosnę!

Hej!

Dzisiaj wpis motywujący - jego celem jest zmotywowanie Was, czytelnicy, moim zmotywowaniem! Brzmi mętnie? Już tłumaczę ;)

Dzisiejsza inauguracja sezonu rowerowego!
Pewnie wielu z Was chociaż raz pomyślało: w tym roku zacznę uprawiać sport...! Rzucę palenie...! Zadbam o kondycję...! Nie będę takim leniem...! Nie martwcie się - od myśli do czynów droga wcale NIE jest daleka!

Każdy, kto choć trochę mnie zna, wie, że odkąd studiuję, to - niestety- jestem niczym dymiący komin fabryki. Taaak... papierosy, papierosy, papierosy. Doszłam do momentu, gdy paczka wystarczała mi na dwa, a nawet jeden dzień... Przeżyłam parę podwyżek (popalam od liceum). Wiele razy ogłaszałam: ,,od jutra nie palę" (oczywiście nikt nie wierzył), łykałam Desmoxan, fiksowałam, ryczałam, ale... niestety paliłam dalej. Stało się to uciążliwie dla mnie, domowników, rodziny czy znajomych. No i oczywiście uciążliwe dla mojego studenckiego portfela.

Krok pierwszy w drodze do sukces(ik)u



Dzisiaj mija trzynasty (oby trzynastka okazała się tą szczęśliwą!) dzień, gdy moich płuc nie wypełnia już nikotyna. Jasne, to DOPIERO trzynasty dzień, ale dla mnie AŻ. Dotąd wytrzymywałam średnio 6 dni. Decyzję podjęłam z dnia na dzień, nie stosuję żadnych wspomagaczy, typu: gumy, plastry, tabletki. Uświadomiłam sobie, że nie potrzebuję palić. Brzmi nierealnie? Ale tego - i tylko tego!!!- potrzebujecie: samoświadomości. Zrobiłam w głowie i portfelu bilans zysków i strat i tabelka strat była znacznie większa... Po pierwsze: zdrowie. Każdy palacz wie, jak to jest mieć popielniczkę w buzi; pękającą z bólu od nadmiaru fajek głowę; suchość w ustach. Po drugie: pieniądze (chyba nie trzeba tłumaczyć, jeśli już teraz papierosy oscylują wokół 14 zł). Po trzecie: kondycja (ach! te zadyszki!).

 Palenie papierosa to cały rytuał: ,,trzask" zapalniczki, przypalanie, pierwsze zaciągnięcie się, ten fajny ,,świderek" w głowie po pierwszej fajce. Wykombinowałam, że to odczucie po wypaleniu pierwszej, porannej fajki zamienię na jakąś czynność, która dostarczy mi podobnych wrażeń. I tak oto zaczęłam biegać - tak, JA, typ asportowy (jedynie rowerowy ;)! 

Krok drugi w drodze do sukces(ik)u


Zanim wyruszyłam na pierwszą biegową eskapadę zaczęłam... czytać. Wbrew pozorom bieganie to nie jest takie ,,hop siup"! Oczywiście na początku aby przebiec choć 30 s, musiałam nieźle się nasapać. Ale nie poddawałam się. Najgorsze w bieganiu nie jest bieganie, ale wyjście z domu! Jeśli wskoczę już w dres i buty, założę słuchawki, włączę stoper, to już zaczyna się fun. Kiedy biegniesz możesz przemyśleć wiele spraw, pozmagać się i ,,powalczyć" z sobą, posłuchać muzyki lub audiobooka (polecam łączenie dwóch aktywności w jedną ;) lub po prostu się wyłączyć. Poniżej wklejam 6-tygodniowy plan, który mam zamiar zrealizować. Biegam trzeci tydzień, 4 x w tygodniu, według wytycznych z tabelki. Tydzień trzeci, ale interwałowy trening opieram już na tygodniu czwartym - mój organizm sam mnie zaskoczył ;). Niestety, ale moja trasa wiedzie po betonie i prędzej czy później musiały pojawić się komplikacje. Uporczywe sztywnienie i ból w stopach, to jest problem, z którym zmagam się od tego tygodnia. Po paru minutach treningu nie czuję kostek i zaczynam ruszać się paralitka...Wiem, że powinnam zainwestować w amortyzowane buty, co zamierzam uczynić. Jeżeli to nie pomoże, to chyba konieczna będzie wizyta u lekarza. Dodatkowo 2 razy w tygodniu kończę trening na sprzętach treningowych w parku.

Czym byłoby życie bez roweru?!


Rower to chyba mój największy sportowy konik. Jeżdżę namiętnie: wiosną, latem, jesienią. Po ulicach, asfaltach, wertepach, okolicznych wioskach, wokół jeziora, na stację PKP. Prosto, krzywo, pod górkę i z górki. Uwielbiam czuć ten wiatr we włosach i delektować się dźwiękami z empetrójki podczas jazdy. Dodatkowo, pstrykam często zdjęcia, bo wolniejsza jazda odkrywa nam pełne szczegółów krajobrazy lub zjawiska. Niestety, mój sprzęt to typowy rower amatorski, dodatkowo miejski. Plan mam zatem taki: zajechać go, a potem rzucić się na jakiś wyższy modelowy level ;).

Dzisiaj odpaliłam mój rower i pojechałam...


...nad jezioro. A na tafli jeszcze lód!
 I wiecie co? Wcale do fajek mnie nie ciągnie... Za to nie mogę doczekać się jutrzejszego biegania :)
I pamiętajcie... to WY sami powinniście uwierzyć w swoje możliwości - nie dajcie się zniechęcić przez głosy niedowiarków!

To co wybieracie? Bieganie, rower, a może inne sporty?

Na zachętę odpowiednia muzyczka, przy której świetnie się i biega i jeździ (przetestowane na własnych bębenkach ;). Życzę owocnych odkryć sportowych i frajdy z treningów ;)!.

- soundtrack do genialnego filmu ,,Pi" Aronofskyego (uwielbiam jego filmy!)

- Turbodoładowanie ;>

* * *
Teraz czytam: Salvador Dali Myśli i anegdoty, wiersze Jacka Podsiadło, Gustav Meyerink Golem.

sobota, 11 stycznia 2014

Od-nowa. || Między nami Żydami.


Nastał nam nowy rok, alleluja. Wraz z nim mała istotka w moim umyśle poczęła krzyczeć, abym wreszcie ruszyła tyłek i zaczęła pisać. Cokolwiek.

No i powrotu odcinek drugi. Pisanie to dobry sposób, aby uporządkować sobie wszystko w głowie, poćwiczyć warsztat, ale też się zresetować.

Zaglądam smętnie czasem na poczytelnię, dzieło mych rąk i dyscypliny. Chęci do powrotu może i są, ale już chyba nie mam serca. Staram się wyciskać z doby jak najwięcej na czytanie i jestem zachłanna, toteż ograniczam się do krótkich komentarzy na lubimyczytać.

Chodzi mi parę pomysłów na tego bloga po głowie, ale chętnie poznam też Wasze propozycje, o czym chcielibyście, abym napisała.Postaram się uwieczniać tu większe zdarzenia, imprezy, oczywiście nie zabraknie tyglu kulturalnego (który chcę wzbogacić o filmy, muzykę i malarstwo), a może i na jakiś kącik kulinarny starczy miejsca ;). Kto tum wie, dużo zależy ode mnie i od wolnego (a co to jest?!) czasu.

Swoją drogą, czy ktoś z Was miałby pomysł na headline mojego bloga? Bo 'filolożka na wakacjach' straciło swój wydźwięk wraz z ostatnimi dniami lata.
_________________________________________________________________________________

Dziś chciałam Was zaprosić do zanurzenia się w peryferyjne klimaty.

Mała zagwozdka: z jakiego filmu pochodzi ten kadr?

Żydzi są ludem, który od dawna mnie ciekawi, zwłaszcza od strony prozy autorów żydowskiego pochodzenia. Anegdotycznie powiem, że zostałam swego czasu ,,posądzona" o solidaryzowanie się z Żydami (jakoby na ten fakt miał wpłynąć mój kapelusz, który dodał-li mi semickich rysów twarzy, hi hi).

W końcówce starego roku wplątałam się totalnie zwojami mózgowymi w prozę Bruno Schulza, jego Sklepy cynamonowe, Sanatorium pod klepsydrą i inne fragmenty.

Uwodzicielski Bruno.
Z Brunem zapoznałam się już 4 lata temu, w ostatnim roku liceum. Zabawne, że w początkach działalności poczytelni oceniłam książkę na zaledwie 6 (!), ale fakt faktem - pogmatwał wówczas moje pojmowanie literatury i trudno było mi przebrnąć przez jego opowiadania. Czułam się wtedy przygnieciona, obarczona postrzeganiem świata, którego ja nie potrafiłam za pomocą moich zmysłów wykreować. Człowiek na każdym etapie życia dorasta do nowych form literatury, z każdym rokiem przemielonych przez oczy liter wzbija się wyżej. Tym razem z Brunem po prostu ,,leciałam".

Dziś, mając za sobą dwa bardzo-rozsadzające-czaszkę-i-pojęcie-o-literaturze- lata filologii polskiej, a będąc na półmetku roku trzeciego, lektura szła błyskawicznie i doprowadziła do uwolnienia się z mojej psyche uczucia, które najbardziej uwielbiam podczas czytania: coś na kształt idealnej harmonii pisma z jaźnią czytającego, z jego poglądami. Ooo tak, poprzez czytanie zdecydowanie można dotknąć drugiej strony lustra! Zdaje mi się wtedy, że dotykam kosmosu, a w mej głowie następuje wielki wybuch. Oj, rzadko zdarza się taka ekstaza czytelnicza, rzadko.

Na stoliki nocnym leży sobie jeszcze Xsięga bałwochwalcza Imć Schulza, za którą również się wezmę.

Pozostając jeszcze w obszarze literatury: wczoraj skończyłam czytać ,,Akacje kwitną" lwowskiej pisarki żydowskiego pochodzenia, Debory Vogel.

Pisarstwo Debory (mało obszerne) jest mało znane. Nic dziwnego, nawet ja, jako studentka filologii polskiej, będąc bliżej różnych peryferyjnych klimatów, dopiero teraz się z nią zapoznałam.

Przyjaciółka Bruno Schulza (i niedoszła żona), muza Witkacego. W swojej karierze artystycznej podjęła trudną próbę pisania w język jidysz - chociaż jej rodzina uważała go za mało pociągającą gwarę.

Była prekursorką gatunku literackiego - montażu. Łączyła z sobą losy zbiorowości - bez uwzględniania jednostkowości - i absurdalne, niepasujące (z pozoru) do siebie elementy, przyrodę. Np. przemarsz armii koreluje z kwitnącymi kwiatami, a budowa stacji kolejowej jest polem do refleksji nt. ludzkiej duszy (metalowej, stalowej i tej z paper marche). Stanowczo odcinała się od surrealizmu (jej twórczość jeden z krytyków nazwął quasi-surrealizmem), opowiadając się po stronie konstruktywizmu. Fascynował ją geometryczny widok świata, bo w poziomach i pionach człowiek nie czuje się tak samotny.
Debora Vogel, zaginiony pastel St. I. Witkiewicza,
1929 lub 1930 r.

Trudno z początku było mi przebrnąć przez jej opowiastki. Ta buchająca, ożywcza przyroda i nagle... techniczne materiały. Smutna to książka, melancholia kapie z każdej strony. Sama autorka wybrała los samotniczy, czy to ze względu na wybór jidysz jako medium, czy poprzez odmowę w czasie wojny, aby przenieść się na aryjską stronę...

* * *
Z internetu wyłowiłam (kolejny dowód na to, że przypadki nie istnieją!) swoisty soundtrack do powyższych lektur. Proszę Państwa, oto The Cracow Klezmer Band i kompozycja z ich płyty Sanatorium under the sign of the Hourglass: >>klik<<. Przepyszne smyczki grają na nerwowych strunach, aż miło! W ogóle cała płyta utrzymana jest w tonie żydowskiego wykopu i dla miłośników muzyki klezmerskiej kompozycyje są niczym zapalenie świeczek nad menorą alias wisienką na torcie ;).

Badając rodzime podwórko, od niedawnego czasu katuję Kayah i jej płytę Transoriental Orchestra. 
Poprzez dwu-albumowy krążek badamy muzycznie wędrówki Żydów po Europie i Bliskim Wchodzie. Przyznam się, że Kayah kojarzę przede wszystkim z jej sztandarowych hitów- Prawy do lewego czy Supermena. No, i z duetu z Bregovicem, rzecz jasna. Na tej płycie, wydanej w ubiegłym roku, wokalistka wplątuje swój głos w tygiel językowy. Znajdziemy tutaj kompozycje tradycyjne, ale i nowe. Kaśka śpiewa w językach: ladino, jidysz, arabskim, hebrajskim, macedońskim, romskim i polskim.

Proszę samemu posmakować, gorąco zachęcam:






Pozdrawiam!

* * *


Teraz czytam: George Wells Wojna światów.