wtorek, 16 lipca 2013

Kolorowanie ciała, czyli pierwsza przygoda z tatuażem zaliczona.

Witajcie!

Dzisiejszy pomysł na notkę wpadł mi podczas podziwiania po raz enty mojej małej i pierwszej zarazem dzidzi.


Z zamiarem wydziargania się nosiłam się od dawna. Problem ze mną jest taki, że jestem panna z mokrą głową i inspiracje czerpię z niewyczerpanego zdroju. Poszłam do studia celem zapisania się i - no czyż istnieją przypadki? - tatuażyście wypadł klient. Z miną ochoczą i zaradną wykrzyknęłam: ,,no to dziaramy dzisiaj!". I w ten sposób właśnie, miast krótkiego wypadu do miasta, spędziłam niemal 5 godzin w Sugar Tattoo.

Oto moja inspiracja, czyli pokręcony Salvador Dali i jego balerina w trupiej czaszce:

I moje dzieciątko: (trzecie zdjęcie jest zrobione z lampą, stąd żywsze kolory)


Ostatnim alternatywnym trendem krzyczącym do nas kolorowymi paćkami na ciele młodocianej młodzieży są słodkie i niewinne tatuażyki przedstawiające to nutkę, serduszko, klucz wiolinowy, czy - jakże popularne - ptasięta wyfruwające z klatki i gęsie pióra. Moim zdaniem dość już namnożyło się już tych grzecznych dziewuszek i chłopaczków z tatuażykami, więc słodkim i trendy tatuażom mówię zdecydowanie: to nie dla mnie!.
A cóż dla mnie?
Zauważyłam, że gustuję w dosyć dużych, szczegółowych wzorach. I oczywiście kolorkach. Hm... ja już myślę o kolejnym dzieciątku jezus, a Was zostawiam z paroma moimi inspiracjami oraz muzyką.
Pozdrawiam!


PS. Teraz czytam: Stach Szukalski, Krak syn Ludoli. Dziejawa w dziesięciu odmroczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz